Aleksandra Maczuga: Jaka jest rola literatury i edukacji w budowaniu mostów między kulturami, szczególnie w kontekście dzieci polonijnych?
Berenika Wilczyńska: Treści edukacyjne przemycane w literaturze odgrywają nieocenioną rolę w budowaniu tożsamości dzieci polonijnych, które na co dzień obcują z inną kulturą. Bywa tak, że trudno im się w tym wszystkim odnaleźć – jest jakiś kraj, w którym żyją, uczą się, zawierają przyjaźnie. Jest drugi kraj – Polska – będący ojczyzną ich rodziców, jednego lub obojga, oraz dziadków, kraj, w którym czasami spędzają wakacje, spotykają się z rodziną. Aby poczuły, że ten kraj jest również ich, trzeba tę więź pielęgnować. Z pomocą przychodzą tu książki przedstawiające bohaterów, z którymi dzieci mogą się utożsamić. Chodzi mi o dzieci mieszkające za granicą, ale mające kontakt z Polską i językiem polskim. Wspomniałam o języku, bo to od niego wszystko się zaczyna. Gdy dzieci znają język, na pewno jest im o wiele łatwiej tę więź, tę tożsamość budować.
Jeśli chodzi o mosty między kulturami, można pokazywać podobieństwa i różnice między nimi oraz promować ich dialog i współpracę. Warto podkreślać uniwersalne wartości, które nas łączą, niezależnie od tego, gdzie żyjemy: przyjaźń, miłość, sprawiedliwość.
AM: Jakie działania mogą podjąć rodzice, aby zachęcić dzieci polonijne do nauki i używania języka polskiego?
BW: Och, jest tego mnóstwo! Tak naprawdę głównym problemem jest czas. Trzeba i warto go znaleźć. Ale to nie muszą być długie godziny ślęczenia nad nieciekawymi materiałami, wręcz przeciwnie. Warto wplatać język polski od najmłodszych lat po prostu do rodzinnej codzienności. Gdy bawicie się lalkami czy samochodzikami – nazywajcie kolory. Gdy wspólnie gotujecie – nazywajcie produkty. Gdy robicie zakupy – mówcie, co kupujecie. Liczcie po polsku. A przede wszystkim wprowadzajcie w domu polskie zwyczaje – mikołajki, andrzejki, imieniny, Dzień Matki, Ojca, Dzień Dziecka. Dzieci mogą zaprosić np. na andrzejki obcojęzycznych znajomych. To wspaniały przykład budowania mostów między kulturami w praktyce, w rzeczywistości bliskiej dziecku.
I – co ważne – warto pokazywać na własnym przykładzie nas, dorosłych, jak dbać o relacje z ludźmi, którzy są w Polsce, czyli z rodziną i przyjaciółmi. Warto zachęcać dzieci do utrzymywania kontaktów – jeśli przyjazdy są utrudnione, to mogą utrzymywać je na odległość. Warto też poszukać w swoim środowisku szkoły polonijnej lub zapisać dziecko na zajęcia online. Dziś możliwości jest naprawdę wiele, ale trzeba się nad tym pochylić, poszperać, może popytać znajomych ze środowisk polonijnych.
Najważniejsze jest to, aby zbudować wokół polskości przyjazną atmosferę. Aby dziecko nie czuło presji, że „musi” znać język polski. Presja może tylko zniechęcić, a tu chodzi o zbudowanie relacji. Poprzez język budujemy relację z polskością, z Polakami.
No i czytajcie, czytajcie, jak najwięcej czytajcie! Książki i jeszcze raz książki – to najlepsza zachęta do używania w praktyce języka polskiego.
AM: Co było inspiracją do napisania książki „Hop do Polski” i jakie cele miała Pani na uwadze?
BW: Z książkami jestem związana od zawsze. Moja polonistka w szkole twierdziła, że będę pisać książki, ale do końca w to nie wierzyłam. Los chciał, że związałam się z branżą wydawniczą. Od wielu lat w niej pracuję – jako redaktorka i tłumaczka – aż w końcu pomyślałam, że pora odważyć się napisać coś samodzielnie. Jako że znam branżę, postanowiłam wydać książkę sama. Nie jest to łatwy proces, ale miałam wielkie wsparcie – gdyby nie mój mąż, to by się nie udało, a mój pięcioletni synek był najlepszym recenzentem! Książkę zna już na pamięć.
Źródłem inspiracji były moje siostrzenice – Inga i Nina, które mieszkają za granicą. Bardzo chciałam, żeby poznały Polskę z jak najlepszej strony, żeby dobrze im się kojarzyła, żeby po prostu chciały tu przyjeżdżać. To dlatego jedna z bohaterek mieszka w Holandii, czyli tam gdzie one. I dlatego jest to książka dla dzieci w wieku 4-8 lat.
Pozostali bohaterowie to dzieci polskiego pochodzenia rozsiane po świecie, które przyjeżdżają do Polski i dzięki tym podróżom lepiej ją poznają. Ważny dla mnie jest też wątek relacji rodzinnych, pielęgnowania ich pomimo odległości. Chciałam tak opisać relacje z dziadkami, kuzynostwem i innymi krewnymi, żeby dzieci wiedziały, że można dbać o te relacje, że to ważne. Bardzo chciałam, żeby dzieci polonijne utożsamiały się z bohaterami mojej książki.
Moim celem było takie ukazanie Polski i polskości, żeby to budziło naturalną dziecięcą ciekawość, żeby chciały dowiedzieć się o Polsce więcej, żeby kontakt z Polską był pozytywnym doświadczeniem. Żeby znały Polskę i traktowały ją jako część siebie, swojej historii.
AM: Jakie główne przesłanie chciała Pani przekazać czytelnikom poprzez historię bohaterów w książce?
BW: Może powiem kilka słów o strukturze książki, gdyż to ma znaczenie. Książka jest podzielona na 4 rozdziały. Forma książki jest taka, że 4 dzieci, które łączy to, że mają polskie pochodzenie, ale mieszkają w różnych krajach, wybiera się ze swoimi rodzinami w podróż po Polsce. Każde z dzieci jedzie do Polski o innej porze roku. W ten sposób chciałam pokazać możliwie różnorodnie, ale też w nieprzeładowany sposób tak naprawdę całą Polskę – w formie przekrojowej, bo oczywiście musiałam wybrać miejsca, wątki i tematy. Dzięki różnym porom roku poznajemy polską przyrodę i… pogodę – o klimacie mówię żartobliwie, mam nadzieję, że dorośli to wyczują. Ale co ważne, wplatam też wątki kulturowe – mówię o świętach i zwyczajach. Jest Wigilia, jest Wielkanoc, są imieniny babci i urodziny jednego z bohaterów. Są też legendy – jest legenda o Smoku Wawelskim i warszawskiej Syrence. Z miejsc, które odwiedzamy z bohaterami, jest Kraków, Warszawa, Wrocław, Gdańsk, Toruń, Łódź, Zakopane i Tatry, Mazury i wiele innych miejsc. Chciałam napisać tę książkę tak, żeby naprawdę była ciekawa. To nie mógł być zwykły przewodnik dla dzieci, tego nie chciałam. Miały być opowiadania – i w tę warstwę fabularną można wspaniale wpleść mnóstwo ciekawostek.
To wszystko miało sprawić, żeby poznawać Polskę w ciekawy sposób. Dzieci z natury są ciekawe. I warto tę ciekawość w nich rozbudzać. Wyobrażam sobie, że po przeczytaniu mojej książki będą chciały lepiej tę Polskę poznać, przyjeżdżać tutaj, dowiedzieć się więcej o historii, kulturze, miastach, zabytkach, przyrodzie. Ja się tylko po tych tematach, można powiedzieć, prześlizgnęłam.
AM: W jaki sposób książka może pomóc dzieciom polonijnym w budowaniu więzi z Polską i kształtowaniu ich tożsamości?
BW: Moim celem było to, aby dzieci utożsamiły się z bohaterami książki. Łatwiej jest budować tę tożsamość, jeśli widzę kogoś podobnego do mnie, kto jest z Polską związany, ma tu rodzinę, lubi tu przyjeżdżać, zwiedzać, podróżować, poznawać historię, legendy. I pomyśli sobie: o, to jest super, ja też jestem takim dzieckiem, ja też mam babcię/dziadka w Polsce. I poczuje, że to jest wartość, że to go buduje, sprawia, że to wszystko jest częścią mnie, mojej tożsamości.
AM: W jaki sposób można pomóc dzieciom za granicą w zrozumieniu i akceptacji różnic kulturowych oraz narodowych?
BW: Według mnie świetnie sprawdzają się tu książki uczące tolerancji. Ostatnio wpadło mi w ręce kilka takich pozycji, m.in. “Pięknie się różnimy”, “Tu jest nasz dom”, “Jak dzieci spędzają Boże Narodzenie na całym świecie”. Bardzo lubię wybierać takie książki dla mojego dziecka. Uważam, że poszerzanie horyzontów, uwrażliwianie na to, że inne dziecko z innego zakątka świata może mieć inny kolor skóry, mówić innym językiem, jeść inne rzeczy, świętować inne święta – jest bardzo, ale to bardzo ważna. Te książki niosą takie przesłanie: dobrze, że każdy jest inny. Potem akceptowanie różnic kulturowych i narodowych przychodzi niejako samoistnie, jeśli dziecko wzrasta w takiej atmosferze w domu i w szkole. Warto przekazywać te wzorce właśnie w domu.
AM: Jakie wyzwania mogą spotkać dzieci polonijne w utrzymaniu swojej tożsamości?
BW: Na pewno brak czasu na polskość, bo to jest coś, co jest dość daleko. Dzieci – tak jak dorośli – są dziś bardzo zajęte. Szkoła, przyjaciele, środowisko, w którym żyją i mieszkają, jest bardzo absorbujące. Trudno jest w tym wszystkim znaleźć ten czas na język polski, kulturę, na budowanie tej tożsamości. To samo tyczy się rodziców. Widzę, jak np. moja siostra o to walczy. Czasem jest kłopot z dostępnością książek, trzeba się bardziej wysilić, postarać, pomyśleć o tym. Nie jest tak, że wejdziemy do pierwszej lepszej księgarni i kupimy książkę po polsku.
Kolejna sprawa to groźba hejtu, wyśmiewania. Jeśli w środowisku trafi się osoba wychowana w duchu nietolerancji, może szykanować dzieci z powodu ich pochodzenia. To może bardzo mocno wpłynąć na tożsamość dziecka. Może ono poczuć, że coś jest z nim nie tak. Dlatego tak ważna jest tu rola rodziców. Pokazanie dzieciom, że polskość jest super, że to wartość, że to coś, co ubogaca – hej, masz coś więcej, znasz o jeden język więcej, masz super przyjaciół w Polsce, rodzinę, znasz kraj, którego ktoś w ogóle nie zna. To może być dla innych trochę egzotyczne, ciekawe.
AM: Jakie są Pani rady dla rodziców, którzy chcą zachęcić swoje dzieci do nauki o Polsce i polskiej kulturze?
BW: Na pewno najważniejsza jest atmosfera. To, żeby nie zapętlić się w takim nastawieniu, że moje dziecko coś musi. Że musi znać znakomicie polski, że musi wiedzieć o Polsce jak najwięcej, że musi chodzić do szkoły polonijnej. Niech budowanie tej relacji będzie przyjemnością, nie przymusem.
Zachęcałabym do szukania w tym czegoś, co dziecko może zainteresować. Rodzic najlepiej zna swoje dziecko. Czym się ono interesuje? Jeśli dinozaurami, sprezentujcie mu książkę o dinozaurach po polsku. Jeśli kosmosem, zabierzcie je do planetarium, będąc w Polsce.
Chodzi tu często o małe kroki, małe cegiełki, które tę polskość zbudują. Warto też pomyśleć o ustrukturyzowanych zajęciach. To, że dziecko mówi już po polsku, nie znaczy na przykład, że będzie świetnie pisać – trzeba włożyć w to trochę wysiłku. Warto skorzystać z pomocy osób specjalistów, którzy mają pojęcie o tym, jak prowadzić edukację dziecka dwujęzycznego.
Warto szukać, nie poddawać się, mimo zniechęceń, niepowodzeń. Ta niejako podwójna tożsamość dziecka to coś niezwykłego. To taki mały skarb, mała roślinka, którą trzeba stale podlewać, aż kiedyś wyda owoce. Często może się to wydarzyć w najmniej spodziewanej okazji.